Nadzieja – pierzaste stworzenie

To szok, oceniła swój stan Tina, gdy przestąpili progi domu Flamela, by przegrupować siły. Jestem w szoku. Pozostałym musiało się wydawać, że wytrzymała aurorka nie dopuszcza do siebie emocji, że tylko zaciśnie zęby i będzie gotowa kontynuować walkę. Prawda jednak była inna: Tina zwyczajnie zamknęła się w sobie i brakowało jej energii, by otrząsnąć się z tego stanu.

Tezeusz był pewnie w takiej samej formie. Może to typowe dla aurorów, przemknęło jej przez głowę, gdy ciężko usiadł na krześle. Choć nie poświęciła temu wiele uwagi, sama podobnie naprzeciw niego bezwładnie opadła na szezlong, gdy adrenalina przestała trzymać ją na nogach. Wiedziała, że wszystko powinno ją boleć, ale czuła, że zwyczajnie zupełnie już zobojętniała.

Co dziwne – a może i wcale nie takie dziwne – pierwszy odezwał się Jacob.

– To co teraz? – spytał. Głos lekko mu się łamał, ale jego twarzy wypisana była wyłącznie determinacja. – Jaki mamy plan? Będziemy go ścigać, nie? I walczyć? Odbijemy Queenie?

Tinie ścisnęło się serce na wzmiankę o siostrze.

– I Credence'a! – rozległ się cicho szept Nagini. Podeszła blisko do Jacoba; niewiele się odzywała, odkąd się sobie wcześniej krótko przedstawili, ale oczywiste było, że jest do Credence'a mocno przywiązana i że stoi po ich stronie.

– Powinniśmy jak najszybciej porozmawiać z Dumbledore'em. – Łagodny głos Newta był jak kojący balsam; Tinie zaraz przyszło na myśl, że to dość absurdalne porównanie, niemniej po tym, jak przez całe miesiące nie miała okazji go nawet usłyszeć, naprawdę zdążyła już zapomnieć, jak ją uspokaja jego aksamitny tembr.

Tezeusz prychnął tylko, ale Newt go zignorował. – Chcę go zapytać o to coś – ciągnął, pokazując wisiorek, który padł łupem niuchacza. – To może być klucz do pokonania Grindelwalda.

– Późno już – odezwał się Flamel ze swojego kąta, gdzie dotąd stał cicho jak duch. Jego głos był łagodny ale pewny, niemal rozkazujący. – Do świtu jeszcze całe godziny i powinniście wszyscy odpocząć. Oczywiście możecie tu zostać.

– Dziękujemy za gościnność – odezwał się w ciszy Yusuf. Tina właściwie zupełnie zapomniała o jego obecności. Nie była pewna, po co w ogóle z nimi został, ale uznała, że skoro u jej boku walczył i jak ona wbijał różdżkę w ziemię – pewnie należy mu choć trochę zaufać. I szczerze powiedziawszy, wcale nie interesowało jej teraz, czemu Kama nadal tu jest.

Rozległo się stuknięcie, gdy Newt postawił walizkę na podłodze – Tina odruchowo zwróciła głowę w kierunku źródła dźwięku – i otworzył zamki.

– Muszę się zająć tym koleżką – wyjaśnił z lekkim uśmiechem, wskazując oczami ułożonego wygodnie w kieszeni płaszcza pokaleczonego niuchacza. – Będę w walizce... gdyby ktoś mnie potrzebował. – Ich spojrzenia na sekundę się spotkały, nim Newt znów odwrócił wzrok, przyjrzał się bratu i zmarszczył brwi. – Albo jakby, eee... trzeba było jeszcze kogoś zabandażować.

Gdy zniknął w walizce, echo jego kroków ucichło, ale otwarte wieko nadal bezgłośnie zapraszało do wejścia. Dopiero wtedy do Tiny dotarło, co Newt przed chwilą musiał zauważyć.

– Tezeuszu! – szepnęła ochryple. – Krew ci leci.

Rzeczywiście na szyi aurora widać było krwawiącą szkarłatną pręgę, mocno kontrastującą z kołnierzykiem jego białej koszuli.

– Drobiazg – odparł Tezeusz, nie patrząc na nią. – To tylko draśnięcie, nic mi nie jest.

– Może i racja – przyznała, próbując złapać jego spojrzenie – ale tak czy owak brat powinien ci to opatrzyć. Myślę, że... chyba obaj możecie tego potrzebować.

Tezeusz dopiero wtedy spojrzał jej w oczy. Przez długą chwilę wpatrywał się w nią z nieodgadnioną miną, nim bez słowa wstał i wszedł do walizki. Schodząc na dół, zamknął wieko za sobą.

Nawet po tym krótkim momencie skupienia na rozmowie miała już ochotę wyłącznie osunąć się na podłogę, przypomniała sobie jednak, że parę chwil wcześniej mniej więcej to właśnie zrobiła. No dobrze. Nikt jej i Tezeusza nawet sobie nie przedstawił jak należy, więc temu, że patrzył na nią podejrzliwie, trudno się było dziwić, ale wspólna walka o przeżycie w zasadzie czyniła wzajemną prezentację bezprzedmiotową. Tina miała nadzieję, że on i Newt będą się choć trochę podnosić na duchu, skoro utracili kobietę, którą obaj kochali – obojętnie w jaki sposób się ta miłość wyrażała...

Tak jakby odczytał jej myśli o stracie tej samej osoby – tylko nie stracie, przecież Queenie żyje! – u jej boku niespodziewanie zjawił się Jacob. Zupełnie znikąd, jak mogło się zdawać – nie lada wyczyn, bo wszakże nie potrafił się teleportować. Usiadł ciężko przy niej i przez długą chwilę żadne się nie odzywało.

– Na pewno ją odzyskamy – przerwał ciszę Jacob, biorąc ją za rękę. Dłoń miał ciepłą; dopiero wtedy uzmysłowiła sobie, jakie ma zimne palce. Czyżby zmarzła? Nie zdawała sobie z tego sprawy. Trudno jej było cokolwiek odczuwać. – Tina, ona nie opuściła nas na zawsze.

Nie miała pojęcia, jak Jacob potrafi nadal być takim optymistą po tym, z jakim zdecydowaniem Queenie od niego odeszła (i od niej samej też; od nich wszystkich!), wahając się przy tym najwyżej przez moment.

– Jacob, to była jej decyzja – odparła bez emocji. Może gdyby zaczęła to sobie powtarzać takim beznamiętnym i obojętnym tonem, ból byłby za każdym razem odrobinę mniejszy...

– Nie! – oznajmił dobitnie. – Nie zgadzam się, rozumiesz? Przecież on mózg jej wyprał! Oszukał ją! Queenie nigdy nie poszłaby za tym szaleńcem, gdyby nie obiecał jej dokładnie tego, czego chciała. Musimy ją znaleźć i porozmawiać – przekonać ją, że on łże.

Nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Wciąż jeszcze mocno odczuwała ten cios. Jacob jednak, jakby pojmował, w czym rzecz, nie próbował już ciągnąć tematu i siedząc przy niej – milczał.

– Słuchaj... – zaczął po długiej chwili, uściskiem dłoni próbując zwrócić jej uwagę. – A zakopaliście już z Newtem topór wojenny? Bo chyba wiesz, że on za tobą szaleje, co?

Wiedziała? Być może. Ale musiałaby sobie przyzwolić na fantazjowanie o tym, jak Newt na nią patrzy, świadoma, że jego szeroko otwarte oczy wcale nie są tak niewinne, na jakie z pozoru wyglądają. O tym, jak Newt się zacina przy mówieniu. I o tym, jak przestępuje nerwowo z nogi na nogę, jakby jednocześnie zacinało się całe jego ciało. Takie myśli jednak wiązały się z przeżywaniem uczuć, których jej akurat zabrakło.

– Jacob... – westchnęła. – To naprawdę nie jest dobry moment...

– Właśnie to jest dobry moment! – zaprotestował podniesionym głosem. – Nie mamy pojęcia, co będzie dalej. Może jutro wszystko szlag trafi – zresztą sporo już dzisiaj diabli wzięli – więc nie masz co marnować ani chwili więcej na martwienie się nieporozumieniami. Mówię ci, jak jesteś w pobliżu, to on świata nie widzi. Jak cię nie ma, to zresztą też. Cały czas mi tylko opowiadał, jak za tobą tęskni, jak nie ma pojęcia, co ci ma powiedzieć, no i jaka jesteś ładna. – Zmarszczył brwi, pokręcił głową i rzekł dobrodusznie: – Jeszcze sporo mi o salamandrach opowiedział. Beznadzieja, no ale chłopak się stara.

Tina mimowolnie uśmiechnęła się z czułością. Nawet po tym, co ich niedawno spotkało, sama myśl o nim i jego nieporadnym komplemencie – choć przecież prosto z serca idącym – zdołała wlać w jej duszę odrobinę ciepła. Wrażenie było niczym lekkie mrowienie, zupełnie jakby w jej ciało pomału wracało czucie.

– Owszem... Powiedział chyba coś takiego.

– O matko! Mówiłem mu, żeby cię nie porównywał do żadnych salamander!

Tu uśmiechnęła się szerzej. I naprawdę szczerze. Przyjemnie było wreszcie coś czuć.

– Coś takiego od Newta – to chyba najmilsze, co zdarzyło mi się usłyszeć. – Mimo tego zapewnienia na twarzy Jacoba odmalowała się mieszanina konsternacji i obrzydzenia. – Magiczne salamandry rodzą się w ogniu, a jego blask widać w ich oczach. W ustach Newta zabrzmiało to całkiem poetycko.

Jacob nadal wydawał się skonsternowany.

– To są i magiczne salamandry?

Tina przytaknęła.

– Zamiast w wodzie – mieszkają w ogniu?

– Tak.

– No oczywista oczywistość – skwitował, po czym mruknął pod nosem coś, co brzmiało jak “ech, czarodzieje...”, czym również udało mu się ją nieco rozbawić. Jacob tymczasem ponownie spoważniał i zajrzał jej w oczy.

– On chce wszystko między wami naprawić i powinnaś mu na to pozwolić. Wiem, że ty też na jego punkcie zbzikowałaś; jak masz szansę przeżyć miłość, to mi jej tylko teraz nie spychaj na dalszy plan.

Westchnął, jeszcze raz ścisnął jej dłoń i wstał.

– A poza tym wszystkim nam by się przydało trochę szczęśliwości, a nie sądzę, ptaszki wy moje, żeby komuś przeszkadzało, jak będziecie do siebie słodkie oczy robić. Byłoby naprawdę miło mieć jakiś powód do radości. Ale porozmawiaj z nim, dobrze?

– Porozmawiam – zapewniła, uśmiechając się miękko, nim jeszcze Jacob ruszył z powrotem w stronę reszty grupy.

Zmarkotniała, gdy walizka Newta otworzyła się, a ze środka powoli wyszedł Tezeusz. Na jego szyi nadal widziała zaognioną pręgę, która jednak prezentowała się już trochę lepiej i nie krwawiła. Gdy spotkały się ich spojrzenia, spostrzegła świeże ślady łez na jego policzkach, ale już tak nie rzucało się w oczy, jak jest wstrząśnięty, jak wcześniej, gdy wchodził do walizki. Zdawało się raczej, że całe jego ciało ogarnia znużenie – jak gdyby uszły z niego wszystkie emocje i pozostało wyłącznie wyczerpanie. Mogła mu tylko współczuć. Tezeusz przez moment bez słowa jakby taksował ją wzrokiem – nawet na chwilę nie przestawał być aurorem! – nim uśmiechnął się blado i ruszył w stronę schodów na piętro, bez wątpienia chcąc zostać sam.

Pozostawiona obok otwarta walizka zdawała się bez słów zapraszać ją do środka. Tina przez jakąś minutę wpatrywała się w nią, nim podjęła decyzję, westchnęła, wstała i ruszyła w stronę wejścia. Wchodzenie do walizki wciąż jeszcze nie przestało być dla niej czymś, co trochę nie mieści się w głowie, a i jej stopy jakby miały z tym problem i stąpały po drabinie nieco niepewnie. Zeszła na dół i obróciła się, a wtedy przywitał ją widok nachylonego nad bulgoczącym kociołkiem Newta, który mieszał razem różne substancje z buteleczek i fiolek.

– Jednak się zdecydowałeś? Właśnie warzę eliksir na sen, chociaż odmówiłeś, ale nie myślałem, że tak szybko...

Obrócił się, dostrzegł ją i urwał w połowie zdania. – Tina! – szepnął, patrząc jej w oczy, a Tinie przeszło przez myśl, że nigdy nie będzie miała dosyć słuchania, jak Newt wymawia jej imię z taką rewerencją, jakby był urzeczony samym faktem jej istnienia. Kojący był nie tylko jego głos, łagodny i czasem drżący; w jej pamięci ożyły wspomnienia tego, jak mocny wpływ wywiera na nią już nawet jego sposób mówienia.

– Myślałem, że to Tezeusz – wyjaśnił. Lekko zarumieniony, odwrócił wzrok i pochylił głowę.

– Jasne, często mnie tak mylą, oboje wysocy jesteśmy – zażartowała sucho. I skrzywiła się, mimo że przecież często w taki właśnie sposób dla rozładowania napiętej sytuacji potrafiła odzywać się niestosownie i wykorzystywać do odwrócenia uwagi sarkazm – bo w końcu nie była to dobra pora na żarty. Newt jednak uśmiechnął się delikatnie, kończąc dodawanie składników do kociołka, by wreszcie skupić całą uwagę na niej.

– Potrzebujesz czegoś? Jesteś ranna? – spytał, przyglądając jej się uważnie w poszukiwaniu obrażeń.

– Nie, skąd – zapewniła, a wtedy znów spojrzał jej prosto w oczy. – Ja tylko... chciałam zobaczyć, jak ty sobie radzisz.

– Ach... – szepnął, nie odwracając tym razem wzroku. Patrzyli tak na siebie przez długą chwilę, nie wiedząc, co powiedzieć, a potem, pragnąc okazać sobie współczucie, nagle przerwali ciszę jednocześnie:

– Bardzo mi przykro z powodu Queenie...

– Przykro mi, że Leta...

Zmieszana, nie mając pojęcia, co tu dodać, by nie rozdrapywać świeżych ran, odwróciła głowę, a kątem oka dostrzegła, że Newt robi to samo. Uznała, że pora zmienić temat i lepiej od razu przejść do sedna. I mieć na uwadze, że przecież nie będą już na nowo młodsi – tu Jacob miał rację.

– Słuchaj, Newt... – zaczęła, próbując zajrzeć mu w oczy, choć wciąż na nią nie patrzył. – Chciałabym cię przeprosić za to, jak cię ostatnio traktowałam.

Parsknął nerwowym śmiechem.

– To nie twoja wina – mruknął. – Wszystko przez ten cholerny magazyn...

– Ale mogłam zapytać – upierała się. – Tylko że pomyślałam sobie... Wiesz, od dawna ją kochałeś i po prostu wydawało się... że to ma sens.

– Tyle że nie kochałem – odparł, robiąc krok w jej kierunku; uniósł głowę i spojrzał jej w oczy. – To znaczy... Kochałem, ale... nie tak, jak myślisz, Tina. Już długo tak nie było.

Znów spuścił wzrok; zmarszczył brwi, jakby zbierał myśli.

– Będzie mi jej brakowało – wyznał, wzdychając ciężko. – Ale jest mi jakoś tak, jakbym od lat już był po niej w żałobie. Dopiero niedawno zaczęliśmy się do siebie odzywać i już nie rozmawiało nam się tak swobodnie jak kiedyś; ja chyba... To trochę tak, jakbym utracił ją drugi raz. Jednakże... Miło mi, że jeszcze udało nam się trochę... pogodzić. Tak jakby. I to boli, ale Tezeusza o wiele bardziej niż mnie, no i... w inny sposób.

– Jak on się czuje? – spytała z troską.

– Cierpi – wyznał Newt. – Przypuszczam, że wciąż jest w lekkim szoku, jak zresztą pewnie my wszyscy, ale raczej dopuszcza myśl o rozpaczy, a to dla mnie, przyznaję, ulga. Obawiałem się, że będzie w sobie dusił wszelkie emocje – aż dojdzie do załamania.

Tina pokiwała głową. Dobrze wiedziała, że sama ma taką tendencję.

– Ale i tak bardzo mi przykro, Tina, że uraziło cię to, co wydrukowali w tym magazynie. Miałem nadzieję, że w listach napisałem jasno, że ja... – powiedział i urwał; znów zerknął gdzieś na bok i odsunął się o krok. – Zresztą nieważne. Zakładam, że będziesz chciała zaraz wrócić do Nowego Jorku, kiedy tu już wszystko pozałatwiasz?

Zmarszczyła brwi.

– W końcu będę musiała. Złożyć raport i tak dalej, ale... Newt, jeszcze nigdzie mi się nie śpieszy.

– Ale ty... Twój... – westchnął i zdawało się, że uchodzi z niego całe powietrze; wcisnął dłonie do kieszeni i wbił wzrok w swoje buty. – Queenie powiedziała mi, że się z kimś spotykasz, z innym aurorem, eee... Z jakimś Achillesem, no i... To wspaniale, Tina, cieszę się z waszego szczęścia, tylko... Pomyślałem sobie, że będziesz chciała już do niego wrócić.

Och, na litość... To tym się tak denerwował?

– Newt? – odezwała się cicho, samym głosem próbując sprawić, by na nią spojrzał. – Nie ciesz się.

Poderwał głowę, słysząc znajome słowa; dopiero teraz popatrzył jej w oczy. Tina uśmiechnęła się ciepło na widok jego zdezorientowanej miny.

– A co...

– To nie jest tak, że się z kimś spotykam. Dwa razy poszłam z Achillesem Tolliverem na kolację, a on mówił wyłącznie o pracy. To miły gość, ale jestem pewna, że zaprosił mnie tylko z tego powodu, iż byłam zaangażowana w aresztowanie Grindelwalda, a to o tym chciał rozmawiać. Do tego jeszcze cały czas próbował mnie zakasować chwaleniem się, jakich to groźnych przestępców udało mu się zatrzymać; to wszystko zwyczajnie było już trochę... męczące. Poza tym, że oboje jesteśmy aurorami, właściwie nie mamy wiele wspólnego. – Z radością ujrzała, że Newt od razu się prostuje. – No i, szczerze mówiąc, zgodziłam się z nim umówić jedynie dlatego, że próbowałam... zapomnieć... o tobie.

Ostatnie słowa wypowiedziała półgłosem; po tym wyznaniu poczuła, że się rumieni.

– Tina! – szepnął znów jej imię tym samym pełnym szacunku tonem, który sprawił, że kolana się pod nią ugięły, a serce zaczęło szybciej bić. – Tęskniłem za tobą. Chciałem przywieźć ci moją książkę osobiście, tak jak obiecałem, naprawdę, tylko że ministerstwo zabroniło mi wyjeżdżać za granicę i... Ale i tak pojechałem do Paryża, żeby cię znaleźć, bo... Bo...

– Czekaj, jesteś tu nielegalnie? – przerwała mu. Miał przynajmniej na tyle przyzwoitości, by zrobić zmieszaną minę, więc zażartowała: – Nieważne, nic mi do tego; póki nie jesteśmy na amerykańskiej ziemi, to nie mój problem.

Nagle w pełni dotarło do niej znaczenie jego słów i ponownie się zaczerwieniła.

– Przyjechałeś nielegalnie... do mnie?

Przez chwilę z uwielbieniem tylko patrzył na nią szeroko otwartymi oczami, co przy łagodnych młodzieńczych rysach jego twarzy sprawiło, że wydawał się jeszcze młodszy.

– No właśnie. Nie mogłem... Chciałem cię zobaczyć. No i... musiałem wyjaśnić. Że w tym magazynie się pomylili. Że ja... – Wyciągnął rękę i ujął jej dłoń w swoje z taką delikatnością, z jaką zazwyczaj by chwytał najmniejsze stworzenia pod swoją opieką. – Że ten Tolliver jest głupcem, absolutnym głupcem. Żeby przy tobie, Tina, nie być... całkowicie zauroczonym – to nie do pomyślenia. Bo ty... Masz dobre serce, jesteś szlachetna, piekielnie inteligentna, potrafisz kwestionować rozkazy, najpierw myślisz, potem działasz... Przez to wszystko nie jesteś taka jak inni aurorzy, no i przepraszam, że się nie zastanowiłem, kiedy pisałem ten list do ciebie; potem sobie musiałaś pomyśleć, że cię z nimi do jednego worka wrzucam; byłem taki sfrustrowany, że...

Urwał; zorientował się chyba, jak bardzo się rozgadał. Uniósł głowę i utkwił w niej wzrok, a ogrom nieskrywanych emocji w jego oczach sprawił, że aż zaparło jej dech.

– No i... Jesteś piękna, Tina, bardzo piękna, wewnątrz i na zewnątrz, no i... Zależy mi na tobie. I to bardzo.

Słysząc niewymuszoną szczerość w jego słowach, Tina poczuła gorąco na twarzy.

– Naprawdę uważasz, że jestem piękna?

To nie komplementy w jego chaotycznych pochwałach znaczyły dla niej najwięcej; nigdy nie była próżna i nie pragnęła skupiać uwagi mężczyzn (zwykle wręcz przeciwnie, szczerze powiedziawszy), jednak na wieść, że jest dla Newta atrakcyjna zarówno fizycznie jak i mentalnie, jakieś nieznane jej dotąd romantyczne motylki w jej brzuchu zaraz zatrzepotały skrzydełkami.

– Ja... – Newt aż osłupiał. – Tak?

– Bo to po prostu... W sumie nigdy się tym nie przejmowałam, ale nikt jeszcze mnie nie nazwał piękną.

Na Mercy Lewis, ależ to komicznie brzmi!

Jak komiczne by to nie było, na jego twarzy ujrzała prawdziwy szok, a w pełnych wyrazu oczach zalśniły łzy.

– No to nie tylko masz wokół siebie głupców, ale na dodatek kompletnie ślepych.

– Tyle że ty – rzekła figlarnie – uważasz, że na przykład garborogi są piękne.

– Ja nie... – speszył się; nagle zaczął się nerwowo kołysać w przód i w tył. – To znaczy – tak... Ale... To w ogóle nie to samo... bo ty... Ja...

– Spokojnie, Newt – uśmiechnęła się z sympatią. – Żartuję sobie tylko.

– Ach... – ucieszył się. Zakłopotany i zarumieniony, spuścił oczy ku ich połączonym dłoniom.

– Mnie też bardzo na tobie zależy – wyznała i zaraz skrzywiła usta; zmieszana, odwróciła głowę i dodała: – W sumie to oczywiste, inaczej ten magazyn by mnie aż tak nie zdenerwował...

– Tina! – szepnął Newt. Jak magnes przyciągnął jej wzrok. Zupełnie jak tamtego pamiętnego dnia w nowojorskim porcie uniósł rękę i delikatnie musnął dłonią jej policzek. Choć jego pełne nadziei oczy lśniły radością, widziała, że są zaczerwienione od płaczu. Nagle nie była już w stanie tego znieść. Tama zobojętnienia pękła i zgromadzone emocje niespodziewanie znalazły ujście. Pod powiekami wezbrały łzy; z gardła wyrwał jej się cichy szloch.

– Newt, wiem, że nie bardzo lubisz się przytulać, ale mogłabym może... – chlipnęła. Choć się starała, nie dała rady się wysłowić i tylko posłała w jego stronę niewyraźny gest otwartą dłonią.

– Oczywiście! – odparł łagodnie i zapraszająco wyciągnął ku niej ręce. – Chodź do mnie, Tina.

Newt w pierwszej chwili zesztywniał lekko, jednak powoli, zaraz gdy oboje oswoili się z byciem w objęciach partnera, każde zatopiło się w ramionach drugiego. Jej ręce objęły go mocno i Tina wtuliła twarz w jego szyję, otwarcie płacząc mu w kołnierz. Poczuła przez bluzkę wilgoć jego łez, kiedy i on przycisnął się do jej barku. Byli niemal równego wzrostu; gdyby nie okoliczności, pewnie mogłaby rozkoszować się uczuciami, jakich doznawała, opierając się o jego muskularny tors, przywierając biodrami do jego bioder. Teraz jednak, w porze smutku, jego uścisk – zamiast przyjemnej ekscytacji – dawał ukojenie. Po prostu przygarnęła go do siebie, a on przygarnął ją, i Tina płakała. Płakała za siostrą, płakała po jego utraconej przyjaciółce z dzieciństwa (którą Tina pewnie by polubiła, gdyby miała szansę ją lepiej poznać), nad losem Newta, jego brata i własnym. Płakała po każdym, kto tej nocy zginął, i po każdym, kto miał jeszcze zginąć w przyszłości. I wreszcie płakała nad nimi samymi, bo choć w końcu odnaleźli siebie, wszystko wokół nich waliło się w gruzy; przygnębienie z nutą poczucia winy niosła już sama myśl, że w takim momencie choćby tylko pragnęliby być szczęśliwi. Nawet chwilę, która powinna być cudowna – ich nowe zbliżenie – zabarwiła melancholia. Ogrom bólu był nie do zniesienia i Tina czuła się tak, jakby miała zaraz rozpaść się na kawałki.

– Nie puszczę cię – szepnął Newt, zupełnie jakby słyszał jej myśli. – Nie puszczę cię, Tina. Już dobrze.

Uspokajał ją niczym małe, przestraszone stworzonko. Nagle targnął nią nowy spazm płaczu. Uświadomiła sobie, że on stara się nie okazywać słabości przy niej, przy bracie... Że to dokładnie robi dla nich wszystkich przez całą noc – bo ich brzemię wziął na swoje ramiona. Zauważyła wcześniej, że także Jacobowi poświęcił parę minut, kiedy opuszczali cmentarz. Zamiast w samotności zamknąć się w sobie, jak pewnie wolałby uczynić, pozostawił walizkę zachęcająco otwartą dla każdego, komu przydałaby się pomocna dłoń. Każdy przecież ucierpiał i każde doświadczyło straty, a on – tak jakby byli poranionymi ptakami – postępował z nimi w sposób, w jaki zawsze by postąpił ze stworzeniami, które go potrzebowały. W naturze Newta Scamandera bowiem po prostu nie mieściło się ignorowanie cierpiącego człowieka, którego należy uratować bądź pocieszyć.

– Przepraszam – powiedziała niepewnie, ocierając oczy, i zrobiła krok w tył.

– Za cóż to? – spytał, wysuwając się z jej objęć. Na jego poznaczonej śladami łez twarzy widać było bezgraniczne zdumienie.

– Że nie pomyślałam... że starasz się trzymać nas wszystkich razem, a nikt nie trzyma ciebie.

– Jak mi się zdaje, ty mnie właśnie trzymałaś – odparł beztrosko, ale zaraz odwrócił wzrok; na jego ustach zagościł cień uśmiechu.

– Wiesz, o co mi chodzi. – Spojrzała na niego z czułością. – Musisz być wyczerpany. Emocjonalnie.

Wymijająco wzruszył ramionami, ale odnotowała, że znowu uśmiechnął się przelotnie – zadowolony, że to wyczerpanie dostrzegła – co upewniło ją, że dobrze odgadła.

– No... Trochę tak, jak każde z nas. – Odetchnął, a potem przekrzywił głowę i nieśmiało zerknął na nią spod długiej grzywki. – A ty teraz czujesz się... choć odrobinę lepiej?

– Ja... Tak! – odparła; sama się zdziwiła, że może szczerze to powiedzieć. – Dzięki, że pozwoliłeś mi wypłakać ci się w rękaw. – Cichym głosem dodała z wahaniem: – I to nawet dosłownie.

Newt spojrzał na nią współczująco.

– Ludzie to dziwne stworzenia. Ewolucja ukształtowała nas tak, że łzy dają nam oczyszczenie, a mimo to boimy się pokazać innym, że płaczemy.

– Pewnie nikt nie chce wyjść na wrażliwego – wzruszyła ramionami.

– Ale tak właśnie jest – westchnął. – Wszyscy jesteśmy wrażliwi. Naprawdę każdy i na mnóstwo rzeczy.

Przez dłuższą chwilę tylko na siebie patrzyli, czując ciężar emocji, których doświadczyli w ciągu ostatnich godzin – po części złych, a po części cudownych. Brzemię strapień zawisło nad nimi jak gęsta mgła, w której jednak kryły się przyprawiające o zawrót głowy nowe możliwości.

– No dobrze... – odezwała się w końcu Tina, by rozładować napiętą atmosferę. Czując, że się rumieni, odwróciła na moment wzrok. – Musisz jeszcze znaleźć trochę czasu tylko dla siebie. Zostawię cię w spokoju, żebyś... mógł pobyć ze swoimi zwierzętami i... się rozluźnić.

Rzuciła mu pełne czułości spojrzenie i zrobiła krok w tył, chcąc zaraz ruszyć w stronę drabinki i wyjść z walizki.

– Czekaj! – zawołał. Delikatnie złapał ją za rękę i pociągnął do siebie. – Nie odchodź, proszę. Ja... chciałbym chyba zostać sam, przynajmniej na chwilkę, ale... Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby być sam z tobą. To znaczy... Z tobą to nie sam – sprostował, czerwieniąc się, co mimo wciąż doskwierającego żalu – zauważyła i uznała za urocze – ale, hmm... Żebyśmy oboje byli sami... razem?

– Jasne – odparła wesoło, trafnie zrozumiawszy, co Newt chce powiedzieć. Zerknęła na wieko walizki, nieznacznie zmarszczyła brwi i dodała: – Ale najpierw chciałabym zobaczyć, co z Nagini.

– To ta dziewczyna, co była z Credence'em?

– Tak – kiwnęła głową Tina. – Ona nikogo z nas nie zna i pewnie jest trochę wystraszona. Byłam zbyt wstrząśnięta i nie sprawdziłam wcześniej. – Westchnęła smutno i dodała: – To malediktus.

Newt otworzył szeroko oczy, a zaraz potem spuścił wzrok.

– Ach... No to... – Powoli pokręcił głową, a na jego twarzy odmalował się smutek i współczucie. – Przekaż jej, proszę, że jeśli potrzebuje bezpiecznego i wygodnego miejsca, żeby... żeby się transformować, to moja walizka jest dla niej otwarta. Dobrze? – Ściągnął brwi i natychmiast dodał: – W żadnym razie nie sugeruję, że ona jest jakimś zwierzęciem. Ale tu jest naprawdę cicho, ma się prywatność, no i... nikt nikogo nie ocenia. To tak na wypadek, gdyby na przykład nie najlepiej sobie radziła ze swoimi dolegliwościami.

– Powiem jej. – Uśmiechnęła się delikatnie, ujęta jego życzliwością. Odwróciła się w stronę drabinki i wolno wysunęła dłoń z jego dłoni. – Zaraz przyjdę.

Pokiwał głową; wciąż na nią patrzył, gdy już wspinała się po drabince.

***

Gdy niedługo później wróciła, zastała Newta niedaleko miejsca, gdzie był poprzednio – stał nieruchomo, jakby zamyślony, i ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w poobijany czajniczek.

– Cześć, Newt! Wszystko w porządku? – odezwała się cicho, starając się, by go nie zaskoczyć. Drgnął lekko, ale odwrócił się w jej stronę i nieśmiało się uśmiechnął, spoglądając na nią spod grzywki.

– Tina! Dzień dobry. Tak, w porządku. Właściwie tylko... Wiesz, miałem zamiar zrobić herbatę, ale sobie uzmysłowiłem, że nawet nie wiem, czy ją lubisz; widziałem jedynie, że pijasz kawę, a o herbacie w żadnym liście mi nie napomknęłaś – chociaż w sumie czemu miałabyś napisać, przecież to nie jest temat na list, byłoby bez sensu i trochę... bym się zdziwił, jakbyś mi o herbacie zaczęła pisać w środku opowiadania, jaka jesteś zajęta w pracy, albo jak pięknie w Nowym Jorku świeżego śniegu nasypało, czy też może...

– Newt – przerwała rozbawiona Tina. Uwielbiała jego paplaninę, przeczuwała jednak, że Newt zaraz jej przedstawi cały wykaz tematów ze wszystkich jej listów, jeśli się go nie powstrzyma. – Lubię herbatę.

– Ach. Dobrze. To... dobrze. Chcesz filiżankę? Rumiankowa.

– Brzmi świetnie. Poproszę.

Skierował różdżkę na czajnik i zagotował wodę, a wrzątkiem napełnił mniejszy czajniczek, gdzie wcześniej nasypał ziół i liści.

– Uwarzyłem eliksir nasenny – oznajmił, nie przerywając pracy. – Tezeusz podziękował, ale spodziewałem się, że może zmieni zdanie, albo że ktoś inny by skorzystał. Mnie by to zaraz powaliło na całą noc, ile bym nie wypił, no a dzisiaj to już za bardzo się nie przyda. Świt niedaleko; wolałbym wstać wcześnie. Tezeusz ma zamiar z rana skontaktować się z ministerstwem i zorganizować nam transport do Hogwartu, żebyśmy mogli porozmawiać z Dumbledore'em, a ja potem bym chciał wrócić do domu i doglądnąć reszty moich podopiecznych, zanim w ogóle będę miał chęć wypocząć. No i... – wskazał głową czajniczek – stąd rumianek. Działa uspokajająco, a nie usypia mnie całkowicie. Oczywiście ty możesz wziąć eliksir, jeśli chcesz.

– Raczej nie – potrząsnęła głową. – Mam tak samo. Prześpię się jutro; tam, gdzie akurat będę.

Newt zmarszczył brwi i nie patrząc na nią, zajął się nakryciem. Tina tymczasem spostrzegła, że filiżanki są w większości bardzo praktyczne – z ciężkiej ceramiki, niegdyś białe, teraz już dość sfatygowane i poplamione od wieloletniego używania; miały widoczne odpryski przy krawędziach. Każda demonstrowała za to maleńki ręcznie malowany obrazek jakiegoś stworzenia i Tinę ciekawiło, czy to robota Newta, czy też filiżanki już tak wyglądały, gdy je kupił. Nieodparcie się z nim kojarzyły; ogarnęło ją nagle takie wzruszenie, że o mało nie przegapiła, iż zadał jej pytanie.

– Myślisz, że MACUSA rozkaże ci zaraz wracać?

Wyraz twarzy i ton wyraźnie świadczyły, że Newt jest zawiedziony taką perspektywą. Tina nie czekała z odpowiedzią.

– Nie mam pojęcia – wzruszyła ramionami. – Domyślam się, że nie zdecydują od razu, co ze mną zrobić. Zależy, czy będą chcieć, żebym tam nad czymś pracowała, czy żebym dalej tropiła Credence'a i Grindelwalda tutaj, w Europie.

Newt ponalewał herbatę, sięgnęła więc po naczynie – z motywem dumnie wyprężonego szaropiórego hipogryfa, który ukłonił się jej, gdy podniosła filiżankę. Na drugiej namalowany był wściekle czerwony smok, a widząc sporą liczbę plam z herbaty i wyraźne ślady użytkowania, Tina uznała, że to ulubiony egzemplarz Newta, zarezerwowany do własnego użytku. Wzięła filiżankę w obie dłonie, grzejąc sobie palce od wysłużonej grubej ceramiki. I westchnęła, w pełni świadoma, że MACUSA wpłynie jeszcze na znacznie więcej rzeczy związanych z jej przyszłymi zadaniami.

– Przez Queenie sprawy się komplikują – wyznała, ściszając głos niemal do szeptu. – Mogliby sobie pomyśleć, że mam jakieś informacje o tym, gdzie ją znaleźć, albo że wiem, jak ją przeciągnąć na naszą stronę, więc może chcieliby, żebym została i pracowała tutaj. Albo... – Łyknęła herbaty, co momentalnie przerwało jej ciąg myślowy. – Mmm, to naprawdę dobre!

Słysząc komplement, Newt, widocznie onieśmielony, przeniósł wzrok na herbatę i zauważalnie pokraśniał.

– Sam suszę kwiaty. W ogródku mamy rośnie tego cała grządka, a ja zawsze staram się trochę zebrać, kiedy przyjeżdżam z wizytą.

Wyobraźnia podsunęła Tinie obraz Newta na dworze, w ogrodzie – z rozmarzonym uśmiechem pomyślała, jak wygląda Newt, gdy z rozwichrzonymi włosami, zakasawszy rękawy, zbiera rumianek i przemawia do pszczół, zapewniając je, że jeszcze dużo dla nich zostawi. Pragnęła spytać go o matkę i o rodzinny dom w Anglii. I chętnie posłuchałaby, jak opowiada o dorastaniu w otoczeniu hipogryfów i o wszystkich przygodach dzieciństwa, nagle jednak uświadomiła sobie, że Newt woła ją cicho, podczas gdy ona błądzi myślami gdzie indziej.

– Tina? – ponaglił, delikatnie dotykając jej trzymających filiżankę dłoni. – Albo?

– Co? – zdziwiła się, ale zaraz przypomniała sobie, że chwilę wcześniej urwała wypowiedź w połowie zdania. Zamiast Newta, którego obraz podsunęła jej wyobraźnia – oświetlonego słońcem i uśmiechającego się do niej z ogrodu – miała przed sobą rzeczywistego Newta, znużonego i zatroskanego. – Aaa... – westchnęła. – Albo. – Delikatny dotyk jego dłoni dodał jej pewności siebie, więc kontynuowała: – Albo dostaną rozkaz, by atakować w razie spotkania, i będą ścigać Queenie bez litości. Mnie uznają za przeszkodę i wezmą w cugle, czyli dadzą znowu pracę biurową w Nowym Jorku, żebym nie mogła się wtrącać.

Newt szeroko otworzył oczy i gwałtownie wciągnął powietrze.

– Nie zrobiliby tego. Nie mogą!

– To legilimentka i według wszelkich pozorów obecnie pracuje dla Grindelwalda i należy do jego wyznawców – wzruszyła ramionami. – Jak najbardziej mogą i prawdopodobnie tak zrobią. Jeśli jeszcze nie zdają sobie sprawy, że ona jest legilimentką, wkrótce się dowiedzą, a wtedy pewnie będę w niezłych tarapatach, bo tego nie ujawniłam.

Na twarzy Newta, wyraźnie dotkniętego, pojawił się gniewny grymas.

– No to w takim wypadku moja opinia na temat aurorów nie zmienia się ani na jotę. – Gdy na nią zerknął, w jego oczach pojawiło się współczucie. – Bardzo mi przykro, Tina.

Zgrzytnęła zębami.

– Tym się nie przejmuj – powiedziała z determinacją. – Jak do tego dojdzie, to po prostu... nie wracam do domu. Nie pozwolę im jej skrzywdzić. Mnie też będą musieli ścigać.

W jego spojrzeniu widać było teraz dumę i bezgraniczny podziw.

– No widzisz? Mówiłem ci, zupełnie jak środkowa głowa.

Uśmiechnęła się, mimo powagi sytuacji – było naprawdę... ogromnie miło mieć kogoś, kto z takim przekonaniem w nią wierzył.

– A jeśli – ciągnął Newt – tak się zdarzy, to jestem pewien, że znalazłbym jakiś niewykrywalny kącik, żeby nieprzepisowo dać zbiegowi schronienie, jakbyś potrzebowała.

Uniosła brwi.

– Jestem o tym przekonana – powiedziała bez nacisku, choć z marsową miną.

Dostrzegła, że uśmiechnął się lekko kącikami ust, mimo iż skupił uwagę na swojej herbacie. Puścił jej dłoń, by wziąć filiżankę, drugą ręką jednak delikatnie chwycił Tinę za łokieć.

– Pójdziesz ze mną? – wskazał głową drzwi szopki, by zaraz pociągnąć przyjaciółkę gdzieś w stronę bezkresnych terytoriów skrytych w walizce.

Tina już wiele razy odwiedzała jego mały świat, ale zapierało jej dech z wrażenia za każdym razem, gdy przekraczała próg. Rozległa przestrzeń, widoki, dźwięki i zapachy, które kojarzyła z prywatną świątynią Newta – w każdym szczególe tego dzieła znać było jego rękę. Kochała to.

Minęli otoczoną skarbami norkę niuchacza, a Tina z radością i ulgą zobaczyła, że malec, zwinięty w kłębek, twardo śpi, zmęczony po niebezpiecznych przygodach, ale już nie wymizerowany. Zapisała sobie w pamięci, żeby rano podarować mu parę monet. Newt tymczasem zatrzymał się na wysokości łąki lunaballi.

– Tutaj czasem przychodzę nocą, kiedy nie mogę zasnąć. Dla mnie to bardzo relaksujące.

Przeprowadził ją przez stadko cicho nawołujących się stworzeń, które przeważnie nie zwracały na nich uwagi, widząc pewnie, że nie dostaną więcej granulatu. Patrząc w stronę końca zagrody, miało się przed sobą opadające trawiaste zbocze, co sprawiało, że ukazana na delikatnie kołyszącym się materiale sceneria wydawała się bardziej odległa. Choć Tina wiedziała, że wszystko jest iluzją, wyglądało to zupełnie tak, jakby stali na szczycie wzgórza z widokiem na śliczną cichą dolinkę. Newt ruchem ręki wskazał pobliski skalny występ i puściwszy łokieć Tiny, przysiadł tam, opierając się plecami o kamień. Postawił sobie herbatę na płaskim skrawku skały – bez wątpienia stworzonym właśnie w tym celu – i zabrał się do rozwiązywania butów.

Tina przysiadła obok niego, kiedy je zdjął i bezceremonialnie ściągnął skarpetki. Na jego twarz wkradł się spokojny uśmiech, gdy zanurzył bose stopy w chłodnej trawie, by zaraz wesoło pozamiatać nogami. Również nie mogła powstrzymać uśmiechu. Newt, jak zdążyła się już zorientować, potrafił czerpać radość z prostych przyjemności. Dobrze wiedziała, że niektórzy mają go za dziwaka, nawet uważają, że jest denerwujący. Za to jego zamiłowanie do przyrody, miłość, jaką kochał swoje zwierzęta, jego zaciekły gniew, gdy ktoś się nad nimi znęcał, radość i niemal dziecięcy zachwyt, z jakimi umiał spoglądać na świat – te cechy absolutnie ją urzekały. Niekiedy stawał się frustrującym i nonszalanckim rozrabiaką; czasem – bez dwóch zdań – potrafił być irytująco obcesowy. Umiał za to podchodzić do życia z jakąś fantazją, którą Tina podziwiała i której mu zazdrościła. Do pasji doprowadzało ją, że świat mieści tyle zła, bo w mrokach tego zła cudowny płomień życia Newta mógłby zgasnąć; bo należało toczyć wojny, gdy Tina akurat wolałaby zajmować się wymyślaniem, w jaki jeszcze sposób mogłaby rozbawić Newta albo sprawić, by się zarumienił. Newt niewinne lata miał już za sobą, nie ominęły go okropności wojny, zdarzyło mu się już być dotkniętym smutkiem i doświadczonym cierpieniem, jednak te przejścia nie złamały jego ducha. Czuła złość na myśl, że mimo to może będzie musiała patrzeć, jak zło zabiera go kawałek po kawałku, gdy trzeba będzie walczyć, by żyć – a nie tylko by przeżyć. To wszystko było niesprawiedliwe – na chwilę aż ogarnęło ją wzburzenie, nim bez słowa podała mu filiżankę, by też zdjąć buty i ściągnąć skarpetki. Tak samo pozwoliła sobie na moment zamiatania bosymi stopami w trawie i zaraz znów usiadła, opierając plecy o skałę (o wiele miększą, niż kamień powinien być), po czym z powrotem wzięła od Newta swoją herbatę.

Zatopieni w myślach, siedzieli w milczeniu, popijając kojący nerwy rumiankowy napar, a czas przyjemnie się ciągnął. Widok na rozpościerające się przed nimi doliny wprost zapierał dech w piersi, a Tina podziwiała, jak Newt potrafi nie tylko tworzyć realne środowiska, ale i projektować je tak, by były piękne. Jedynie sporadyczne poruszenia tkaniny zdradzały obecność iluzji. Zastanawiała się, czy rozświetlona księżycowym blaskiem dolina i rozgwieżdżone niebo wzięły swój początek od prawdziwego obszaru, który Newt kiedyś odwiedził, czy też zwyczajnie wyczarował miejsce, które ujrzał oczami wyobraźni. Chętnie by go kiedyś zapytała, teraz jednak nie chciała burzyć spokoju, jaki zaległ dookoła.

Dokończyli herbatę, dającą relaks jeśli nie duszy, to przynajmniej ciału. Newt machnięciem różdżki posłał filiżanki z powrotem do szopki i znów wygodnie się rozsiadł, opierając o skałę plecy. Tina zawahała się na chwilę, nie wiedząc, czy powinna nadal zwyczajnie siedzieć obok Newta, czy też może miło się o niego oprzeć – i czy Newt w ogóle by się na taki rodzaj kontaktu zgodził. Zdecydował za nią – spojrzał przyjaźnie i zapraszająco wyciągnął rękę. Zbliżyła się i umościła przy nim, wzdychając, gdy objął ją ramieniem.

– Zapomniałem spytać – przerwał nieśmiało ciszę Newt; w jego głosie zabrzmiało wahanie. – Jak się czuje Nagini? I reszta?

Oparta o jego bark Tina uśmiechnęła się i uniosła głowę.

– Z Nagini, jak sądzę, wszystko będzie w porządku. Wygląda na to, że Yusuf wziął ją pod skrzydła. Myślę, że w pewnym stopniu oboje pośród nas muszą czuć się obco. – Tinę frapowało, czy da się coś na to poradzić. – Jacob też się o nią troszczy. Ich na pewno łączy to, że tak samo nie są w stanie używać różdżek. W każdym razie Jacob z taką fantazją udawał czarodzieja – machał ołówkiem i wymyślał bezsensowne zaklęcia – że w końcu udało mu się ją rozśmieszyć.

– Cały Jacob – odparł z uczuciem Newt. – Zawsze stara się każdemu poprawić humor. To dobry człowiek.

– Oj, tak – westchnęła Tina, choć myślała bardziej o tym, jak wiele okropnie się popsuło. – Lubię Jacoba. Nigdy tak naprawdę nie miałam nic przeciwko temu, żeby on i Queenie byli razem. Po prostu się przeraziłam. Ona jest dla mnie wszystkim, od zawsze, a na myśl, że by ją aresztowali... Spanikowałam. Zobaczyła w mojej głowie, co widziałam i słyszałam na temat tego, co się dzieje z mieszanymi rodzinami. Niemagiczni rodzice pozbawieni kontaktu z dziećmi i z wyczyszczoną pamięcią, czarownice i czarodzieje w więzieniach, ich dzieci oddane obcym rodzinom, które tylko zgodziły się je przyjąć, ewentualnie jeszcze gorzej – do sierocińców... Nie mogłam znieść myśli, że to samo przydarzy się im. Jacob zgodził się ze mną, że ryzyko jest za duże, a ona mnie za to znienawidziła; mówiła, że zwróciłam go przeciw niej. I powiedziałyśmy sobie... rzeczy, których głęboko żałuję. A teraz...

Newt krzepiąco uścisnął jej ramię.

– Tina, przecież nie ma w tym twojej winy.

– Jednak trochę jest. Wiem i pogodziłam się z tym. – Zobaczyła, że Newt już się sposobi, by zaprotestować, więc ciągnęła dalej: – To nic, ja to naprawię. Odnajdę ją i przeproszę, porozmawiam i uczynię wszystko, żeby służyć jej pomocą. Dawno powinnam była to zrobić. Mogą z Jacobem mieszkać tu, w Paryżu, albo może w Anglii – gdzieś, gdzie będzie mogła wyjść za niemaga i mieć rodzinę, nie łamiąc przy tym prawa. Tak bardzo się bałam ją stracić, a potem sama dokładnie to spowodowałam. – Ponownie ciężko westchnęła. – Wiem, że to był jej wybór, żeby wejść w te płomienie, nie obwiniam się za to, ale jestem pewna, że po części to nasze kłótnie nas od siebie odsunęły i dlatego uległa wpływom Grindelwalda. Gdybym tylko więcej się starała jej słuchać, zamiast być tak uparta... – Na moment umilkła i wtuliła twarz w jego ramię. – Chciałabym po prostu odzyskać siostrzyczkę, całą i zdrową.

– Odnajdziemy ją, Tina – zapewnił Newt, pochylając się delikatnie, aż oparł się głową o jej głowę. – Wszystko będzie dobrze.

– Naprawdę w to wierzysz? – szepnęła w jego koszulę.

Westchnął i zamyślił się na chwilę.

– Muszę – odparł zdecydowanym głosem. – Muszę wierzyć, że wszystko, przynajmniej w przeważającej części, się uda. Realistycznie rzecz biorąc – wiem, że nie zawsze tak jest, ale trzeba wierzyć, że dobro może przezwyciężyć zło, bo inaczej... Cóż, byłoby trudno znaleźć powód, by dalej robić to, co robimy.

Odetchnął, zadumany, muskając palcami jej ramię.

– Podróżując, napotykam mnóstwo przypadków dręczenia zwierząt; gdy mam wieści albo słyszę pogłoski o handlu nimi, o ich maltretowaniu – staram się zawsze reagować, jak tylko się da. Póki w ogóle jest... jakaś możliwość, że mógłbym pomóc, no to... są szanse. I nawet jeśli przybywam za późno i jakiemuś biednemu stworzeniu mogę już jedynie dać pociechę, ulżyć w cierpieniu, zapewnić je, że nie każdy człowiek jest okrutny, że nie zasłużyło na to, co je spotkało – to już coś...

Pociągnął nosem, a Tina, sięgnąwszy do obejmującego ją ramienia, nakryła jego dłoń swoją i splotła palce z jego palcami.

– Ja to naprawdę rozumiem – odparła łamiącym się z emocji głosem. – My w pracy robimy wiele dobrego, ale czasem źli zdołają uciec, bywa, że ktoś zginie, no i zdarza się, że tylko tyle można zrobić, żeby sprawy szły do przodu. Pewnie po prostu musimy zawsze ufać, że może wszystko dobrze się skończy, albo i skończy się źle, jednak szczęśliwych zakończeń będzie więcej niż nieszczęśliwych.

Newt, nadal zwrócony do niej bokiem, uścisnął ją jedną ręką; bezpieczna blisko niego, poczuła, że ma w nim oparcie.

– Nigdy nie umiałam udawać – wyznała. – Gdy nasi rodzice zachorowali, Queenie właśnie odkrywała, że potrafi słyszeć strzępki ludzkich myśli, więc bardzo się starałam myśleć wyłącznie o radosnych rzeczach. Powtarzałam sobie w kółko w głowie: “wszystko będzie dobrze, oni wyzdrowieją”; nie chciałam, żeby ona musiała rozpatrywać inne możliwości. Rodzice i tak umarli, a ja zastanawiam się, czy byłoby to dla niej mniejszym szokiem, gdybym wtedy tak mocno się nie starała jej przekonać, że nie ma żadnego problemu. Czułam, że w pewien sposób ją zawiodłam. Potem poprzysięgłam sobie chronić ją na wszelkie sposoby, ale już nigdy nie dawać jej fałszywej nadziei. To dlatego tak ostro się sprzeciwiałam temu, żeby ona była z Jacobem... Wiedziałam, że to się tragicznie skończy, jeśli ich związek wyjdzie na jaw, a jej pokazałam tylko najgorszy możliwy rezultat – chlipnęła. – Czyli chyba to też opacznie zrozumiałam.

– Sądzę, że zawsze da się odnaleźć kompromis – szepnął Newt. – To cudownie móc trzymać się nadziei, bo ona pomaga nam radzić sobie z potwornościami, które przynosi życie, choć i tak trzeba być gotowym na rozczarowania i ból.

Przesunął się lekko i wygiął obolały kark, aż mu w szyi zatrzeszczały kręgi, po czym odetchnął i musnął wargami jej włosy, tak delikatnie, że pomyślałaby, iż jej się to tylko zdaje, gdyby nie czuła ciepła jego oddechu.

– Nie żebym choć przez chwilę sądził, że wiara w zwycięstwo dobra daje fałszywą nadzieję – ciągnął. – Historia pokazuje, że każde zło w końcu da się pokonać, jestem o tym przekonany, jednakże... Wiele czasu może upłynąć, nim się to uda, a można być pewnym, że przedtem zdąży się doświadczyć jeszcze wiele smutku.

– Ale nie przestaniemy walczyć – powiedziała z determinacją, ściskając jego dłoń. – Razem.

– Otóż to! – odparł, a w jego głosie usłyszała radość. – Razem.

Nadzieja – uprzytomniła sobie – to właśnie to, co ich wszystkich połączyło i co da im siłę do walki. I może wystarczy tylko tyle.

***

“Nadzieja” jest tym upierzonym
Stworzeniem na gałązce
Duszy – co śpiewa melodie
Bez słów i nie milknące –

W świście Wichru – brzmi uszom najsłodziej –
I srogich by trzeba Nawałnic –
Aby spłoszyć maleńkiego ptaka,
Co tak wielu zdołał ogrzać i nakarmić –

Śpiewał mi już na Morzach Obcości –
W Krainach Chłodu –
Nie żądając w zamian Okruszka –
Choć konał z Głodu.

Emily Dickinson
tłum. Stanisław Barańczak