Niektórzy uznaliby tę przepowiednię za klątwę, zgubę, zapowiedź nieszczęścia.
Przepowiednię, która mnie dotyczy.
Tę, która mówi, że Harry Potter ma moc zniszczenia mnie i musi z niej skorzystać, aby samemu nie zginąć.
Śmierć naznaczyła nas obu i ma zabrać jednego; którego – my zdecydujemy.
Wielu odbiera tę wizję przyszłości jako zapowiedź klęski, mój wyrok wypowiedziany ustami Losu, nieuniknione ostrze skryte w miękkich fałdach zasłon Multiwersum.
Raczej nie wątpię, że tak właśnie widzi to Potter, jak też i Dumbledore. Woleliby, żeby było jakoś inaczej, i przeklinają okrutny Los.
I ja tak kiedyś czyniłem.
Ale teraz...
Mmm, teraz...
Teraz błogosławię Los, który utkał nić mego żywota, w jego słowach odnalazłem prawdziwą wolność i wyśmiewam swoje dawne lęki.
Zależy jak to postrzegać.
Zrozumiałem to, gdy rozmyślałem o wyrokach Losu po swoim odrodzeniu; taki drobiazg, ale wszystko stało się dla mnie jasne i śmiałem się niczym demon, że nie dotarło to do mnie wcześniej.
Kwestia podejścia.
Szklanka jest zarazem w połowie pełna i w połowie pusta.
Optymizm i pesymizm.
Mogę rzucać się w wir najbardziej morderczych walk i wiem, że przeżyję, mogę podejmować najstraszliwsze ryzyko, wiedząc, że nic mi się nie stanie. Jeśli zostanę schwytany, jestem pewien – chyba że zdarzy się coś nieprawdopodobnego – że ucieknę.
Pomyślcie – przepowiedziano, że Harry Potter może mnie zniszczyć.
Mogę to odbierać jako wyrok, bądź jako możność robienia co zechcę, jako że ogromna większość rasy czarodziejów nie jest w stanie mnie zabić.
Zabić mnie może tylko Harry Potter.
Jak to wszystko zależy od punktu widzenia...